Kiedy kończyło się moje pełne przygód dzieciństwo, zacząłem się zastanawiać głębiej. Z pragmatycznego chłoptasia, ciągle coś wymyślającego majsterkowicza, konstruktora zafascynowanego techniką, stałem się "filozofem". Potem też "artystą". Ciągle szukałem we wszelkiej swej kreatywności czegoś, sam nie zdając sobie wtedy jeszcze sprawy czego. Moje zainteresowania były tak rozległe, że trudno określić co mnie nie interesowało. Wszystko jakby pobieżnie, aczkolwiek bywało, że jak wchodziłem w coś to całym sobą, fanatycznie. Posmakowałem, poznałem jedną dziedzinę i przenosiłem uwagę na inną. Takie "słomiane zapały".Wpierw poważniej i na długo zainteresowała mnie motoryzacja, technika. Projektowałem nawet własny dom z wszelkimi wyszukanymi udogodnieniami w szczegółach, takimi jak przesuwane drzwi i samoodkurzające podłogi, wyszukane mebelki. A obok warsztatu i wytwórni moich nie tylko samochodów jakie projektowałem, kreśliłem też projekty nowoczesnej owczarni rusztowej (sam nie rozumiem teraz po co). Wysyłałem nawet projekty silnika na wodę, czy wykorzystania pieców hutniczych (mieszkałem obok huty i bywało, że oglądałem ją od środka) do ogrzewania domów, do “Biura Młodzieżowych Patentów”.

Oczywiście wiele działo się na skutek inspiracji literaturą techniczną, medyczną i nie tylko w obszernej bibliotece ojca. Pozwalał mi z cierpliwością marnować narzędzia i materiały na jakich ja z lubością realizowałem swe pomysły i zdobywałem praktyczne doświadczenia. Dużo mnie nauczył, nie tylko w kwestiach technicznych. Kochał ludzi, choć nie chciał Boga o jakim mówi religia katolicka. Zrazili go księża w młodości. Jednak dzięki Jehowitom u schyłku życia stał się gorliwym... fanatykiem ;). Uważam to za wspaniałą sprawę (od czegoś trzeba zacząć). Był dobrym człowiekiem, życzliwym wszystkim. Aż do przesady zawsze chętny pomóc, usłużyć innym.

Z ojcem na pewien czas poróżniły nas religie, by jednak u schyłku jego życia wszystko pojąć na nowo. Nagle zachorował. Brat przyjechał i mówi, że to już trup, leży w szpitalu. Rzuciłem wszystkie swoje święte sprawy, pojechałem tam. Ordynator mówi, że już nic nie jest w stanie zrobić, bo ojciec nie zgadzał się na transfuzję i operację, ze względów religijnych. Szybko wymalowałem ojca pokój i przewiozłem go do domu. Był bardzo szczęśliwy, że jest w domu, i nie umrze w szpitalu, choć nie mówił o śmierci ale o nadziei. Kiedy moja 3 letnia córcia się do niego tuliła, mówił: -“nie mogę cię teraz przytulić, jestem chory, jak wyzdrowieję pojedziemy nad jezioro”. Do końca dzielnie walczył nie przyjmując, żadnych leków, zachowując dzięki temu świadomość. Pielęgniarki były zadziwione, że taki silny i z pokojem przyjmuje chorobę. Umierał otoczony grupą przyjaciół w szczęśliwym stanie ducha. To doświadczenie wiele wówczas zmieniło w moim dalszym życiu. Widziałem jak odchodzi, jak opuszcza ciało. Byłem w tym momencie tylko ja i pewien anioł w ludzkim ciele o jakim nie wiedziałem, że jest nie tylko człowiekiem. Ja jednak tak ograniczony byłem bólem, że długo potem to zauważyłem.

Przełomowym momentem w moim życiu były doświadczenia duchowe. Wcześniej może pod wpływem fascynacji literaturą sciencie-ficktion, stałem się "astronomem". Biegałem na dach nocą z lornetką patrząc w niebo. Był w tym chyba jakiś mistycyzm. Budziło wyobraźnię i jakby przygotowywało na więcej. Chyba zacząłem realizować, że jest coś więcej i tęsknić za tym. Pisałem książkę: "Naprawdę wolny", wyrażającym tęsknotę za doskonałym ciałem, umożliwiającym dużo więcej, wybieganie nim w fantastyczne wymiary.

Był moment gdzie kłóciłem się z kolegami o to, że Boga nie ma. Po niedługim czasie zakochałem się. Chodziłem w zaczarowanym świecie. Miałem 14 lat. Jednak nie potrafiłem zbliżyć się do obiektu mej miłości. Polazłem za nią do kościoła, bo jakieś roraty były czy coś i wszyscy stadnie lecieli. Miałem szczęście trafić na kazanie jakiegoś misjonarza. Ten człowiek kochał Jezusa. Zaraził mnie tą miłością. Cała moja miłość do jak się szybko okazało nie wartej takiego kochania dziewczyny, przeszła na Jezusa. Chodziłem jak pod Jego parasolem, co dzień czytając Nowy Testament, modląc się skrycie. Kiedy bezpośrednio spotkałem tę dziewczynę, dziwiłem się potem co ja właściwie kochałem? Wyszło, że kochałem samo uczucie miłości J ). Stałem się gorliwym chrześcijaninem, co dzień będącym w kościele zadziwjając pewnie babcie jakie też tak chodziły J . Przy spowiedzi ksiądz musiał mi tłumaczyć, że grzechy z jakich się spowiadam to żaden grzech i nie muszę się tak często spowiadać, a ja chciałem być po prostu doskonały J )).

Potem była zmiana szkoły, środowiska. Zwykle tak było, że jeśli ktoś “przyczepiał" się do mnie to na dobre. Zawsze miałem jakiegoś bliskiego, nierozłącznego kompana. Teraz siłą rzeczy moim bliskim kumplem stał się osobnik jakiego tendencje nie miały dla mnie korzystnego wpływu. Zwykle to ja byłem stroną dominującą i inicjatorem niezwykłych zabaw i pomysłów. Jakoś jednak godziłem się na jego pomysły. Czułem, że w efekcie oddalam się od Jezusa na skutek innego myślenia, aktywności. O czym wówczas nie wiedziałem wpływ na mnie miała asocjacja i brak asertywności. Z czasem wpadłem w depresję, skrzętnie ukrywaną. Czułem się po pewnym czasie podle. Miałem dwa oblicza, wśród kumpli grałem twardziela, by wieczorami wyżalać się i mięknąć w swych pamiętnikach, wierszach, modlitwach.

Potem przyszedł czas na muzykę i wyrażanie w ten sposób swego buntu, niezgody. Założyliśmy z nowym już przyjacielem kapelę rockową. Z jakim do czasu poznania mojej pierwszej żony byliśmy nierozłączni. I oczywiście po jakimś czasie niekontrolowane pijaństwo. Od kiedy kumpel przyniósł na próbę wino więcej gadaliśmy o muzyce niż graliśmy J . Ale zostałem powołany do pełnienia zaszczytnej służby wojskowej, więc kolejne dwa lata to był niesamowity odwyk a zarazem szokoterapia. Mogłem bezpośrednio doświadczyć jakimi kretynami są istoty wybierające służby w mundurach.

Przez cały ten czas nie mogłem się pogodzić, że zgubiłem Boga. I nagle dotarły do mnie informacje, że Boga mogę pokochać jak najbliższą osobę. Po latach dociekań poszukiwań, mentalnych spekulacji, w ezoteryce, parapsychologii,... znalazłem. Wcześniej kombinowałem jak udowodnić istnienie Boga wykorzystując naukowe argumenty. Gdziekolwiek coś wyszukałem wycinałem, kolekcjonowałem, sam coś pisałem.

Stałem się wręcz fanatykiem od teraz. Studiowałem i podążałem ściśle wg określonej ścieżki, sprawdzalnej starożytnej wiedzy. Stałem się yoginem. Wiele mi to dało. Problem, że błędnie pojmowałem wiele rzeczy. I chyba zbyt śpiesznie i nieuważnie przyjmowałem pewne zasady. A za błędy się płaci konsekwencjami. W czasie płacenia odsunąłem się. Porzuciłem praktyki. Uznałem wówczas, że w cokolwiek by nie uwierzyć i ściśle podążać za tym, za ścisłymi zasadami, też będą efekty. Może nie takie same ale jakieś. Zauważyłem, że z pewnych technik podobnej starożytnej wiedzy korzysta się w wielu dziedzinach. Zobaczyłem potem co to jest psychomanipulacja, programowanie umysłu, socjotechnika, bo to mnie zainteresowało bardziej jako narzędzia w biznesie. Był czas, że egoistycznie pragnąłem posługiwać się tym wszystkim dla zysku. Podle się jednak czułem popadając w taką mentalność “biznessaka”. Poszedłem nie swoją ścieżką a wbrew, a siebie nie da się na dłuższą metę oszukiwać. Doprowadziło mnie to w efekcie do totalnej wewnętrznej i zewnętrznej degrengolady. Przeszedłem kilka drastycznych dołków, ale ten był bardziej przełomowy wówczas, głęboki. Sam się dziwię, że psychika może tyle wytrzymać, kto inny unicestwił by ciało, ja miałem świadomość, że niczego to nie załatwi. Kiedy straciłem wiarę we wszystko i zaczynałem tracić wiarę w Boga, przeraziło mnie to jeszcze bardziej. Totalna pustka, nie pozostawało nic. Błagałem wtedy Boga o pomoc, już chyba szczerze. Doświadczałem symptomów jakie pozwalały mi świadomie uznać, że zwariowałem. Do dziś nie jestem normalny J , ale doskonale udaję normalsa ;). Pamiętam kiedyś kiedy czułem wewnątrz jeden wielki obłęd, nagle zrealizowałem, że to wszystko dzieje się w moim umyśle, a ja przecież nie jestem tym umysłem. I nagle z inną świadomością przejrzałem, zobaczyłem wszystko co mnie przerastało, zdominowało, przytłaczało. Ale ja nie byłem tym. Byłem już w stanie przyjąć właściwy dystans. Potem następował szybko proces rozwoju. Doświadczałem już z inną świadomością i wizją wspaniałych chwil. Jednak po jakimś czasie następowały jakieś tam upadki, błądzenia. Po to abym ujrzał co jeszcze mam zmieniać, na co zwracać uwagę.

Doskonałym i odkrywczym było dla mnie doświadczenie percepcji jakby innym umysłem. Tak jak by to widziała inna osoba. Oglądałem daną sprawę, koncepcję, osobę z różnych poziomów, nie subiektywnie jak normalnie widzi umysł.

Lubiłem swego czasu się wymądrzać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pewien pan jaki zna mnie od kiedy w latach 90tych prowadziłem wykłady o medytacji, uznał mnie za mistrza duchowego, zaskakując prośbą o instrukcje. Zrobiło mi się głupio domniemając, że kpi, bo ten człowiek nie jest przecież szalony. Jednak był w tym szczery. Rozsądny otwarty, inteligentny człowiek. Po prostu chyba zwiodłem go swymi wymądrzeniami, i na wszystko znam odpowiedź.J )). Dziwiło mnie, że w nie tak maleńkim wojewódzkim mieście, spotykamy się przypadkiem zbyt często. (Dziwne, że często tak miewam z innymi też osobami). Dziwiło mnie, że czasami mądrości płyną jak z rękawa. Dziwiłem się - skąd ja to wiem, sam się przy tym ucząc, umacniając słowami jakie płynęły skądś tam poprzez moje usta. Być może to owoc moich pragnień sprzed ... ? Każdy ma chyba takiego mistrza w sobie, wewnętrzny głos, a wszystko inne to jak lustra i drogowskazy. Fajnie jeśli mamy możliwość inspirowania się nawzajem. Fajnie, jeśli inspirację i wskazówki dają nam zaawansowane duchowo osoby. Łatwo jednak wpaść w pychę, że już jestem mądry. Często jednak niezwykłą inspirację, naukę uzyskujemy od kogoś kto wydaje się nie mieć takiej możliwości. I nie tylko od osób ale zdarzeń, sytuacji, okoliczności. Ale to chyba też kwestia świadomości. Korzystną jest świadomość, że każde zdarzenie, sytuacja jest mową nieba, informacją dla mnie. Słyszałem taką historię o człowieku opętanym seksem. Przemierzył szmat drogi, mimo, że pogoda była straszna, nocą. By dotrzeć do prostytutki. Kiedy ona go zobaczyła, oznajmiła: -"Gdybyś taką determinację miał w zmierzaniu do duchowego rozwoju osiągnął byś doskonałość". Wziął to sobie do serca i stał się samozrealizowaną osobą. Więc instrukcja, uwaga prostytutki była dla niego bardzo istotną. W pewnym sensie była jego duchowym mistrzem ;).

Najcudniejsze były moje doświadczania kiedy pojąłem, że Bóg jest najbliżej od wszystkiego co jest, że jest też wszystkim. Nigdzie Go nie trzeba szukać. Jest tak blisko, tuż obok i tylko czeka cierpliwie kiedy "wybiorę" się z nim spotkać. Kiedy zerwę zasłony umysłu, by nań spojrzeć, zwrócić uwagę, usłyszeć. Niczego nie żąda, niczego nie wymaga, bo ma wszystko J . I chciałby wszystko mnie/nam dać. Bo taka jest Miłość. To tylko ja ciągle wybieram wszystkie te inne sprawy i myślenie. Wybieram ciągle skupiać uwagę na wszystkim co na zewnątrz. I wierzyć, że to jest prawdziwy mój świat, że to jest ważne. Doświadczanie Boga to kwestia świadomości, nie poglądów, koncepcji jakie nosi umysł. Prawdziwa wolność jest wewnątrz nie na zewnątrz.

Kiedyś przekonało mnie powiedzenie, że “można żyć w tym świecie nie będąc poruszanym przez jego niepokoje”. Doświadczałem tych niepokojów, bardzo pragnąc uwolnienia. Nie zdając sobie sprawy, że sam je przyciągam, generuję. Moim szczęściem było aby inni podobni do mnie w sensie moich ówczesnych poszukiwań, doświadczający porażek w wyniku niewiedzy, korzystali z tej wiedzy. Wiedza akademicka i jałowe filozoficzne spekulacje są jak kanały. Po co mają się tak męczyć. W sumie to moje niezbyt mądre myślenie, bo może w ten sposób nieświadomie z poziomu duszy, wybierają empirycznie doświadczyć, bezpośrednio “mocnych” wrażeń. Ja ich doświadczyłem. Teraz wiem, że były mi potrzebne. Wiele pomogły mi zrozumieć poprzez takie “namacalne” wrażenia. Doświadczyłem niezwykłych skrajności świadomości w wyniku pewnych doświadczeń i przeżyć. Np. wypowiedziałem niegdyś, że chcę zejść na dna piekieł by pomóc tym najbardziej cierpiącym się wznieść. Znalazłem się w piekielnych uwarunkowaniach z takimi osobami, i ich siła zdominowała moją świadomość. Zapomniałem, że “na opętanym sztormem oceanie nie wolno mi opuszczać pokładu. Wystarczyło rzucać koła ratunkowe”. A ja wchodziłem w ich doświadczanie, utożsamiając się z nim. Więc byłem w piekle. Piekło to nie tylko “geograficzna”lokacja. To sposób doświadczania, stan świadomości. Dwie osoby mogą stać obok siebie, jedna będzie w piekle, druga w niebie. Są jednak osoby jakie wybierają piekielne doświadczenia. Tak jak są masochiści.

Czasem ktoś “przekonuje” mnie, że zła jest więcej, nieświadom, że dlatego więcej go widzi bo nadaje temu większą uwagę. Bardziej koncentruje się na przejawach zła. Powstaje też iluzoryczne wrażenie zła, bo zło jest głośne i krzykliwe a dobro ciche i spokojne.

Zdarza mi się doświadczać szczęścia. Takiego wewnątrz. I pewnie to moja niedoskonałość, bo to szczęście burzy mi po jakimś czasie myśl, że ktoś blisko, nawet za ścianą, nie doświadcza tego. Najczęściej kiedy przebywa się w sąsiedztwie aż czuć płynące "wibry" nieusatysfakcjonowania. I wtedy zastanawiam się jak to zrobić by ta osoba wybrała być szczęśliwą. Przecież nie zawsze można zrobić to czego ta osoba by chciała bo wówczas ja bym się unieszczęśliwił. Jak to zrobić by zechciała wybrać inny wymiar doświadczania?

Jeśli o kobiety chodzi to jestem feministą. (Skoro tak chcą niech też pracują w kopalniach ; )). I czasem żartuję, że też... lesbijką ;), bo jak one preferuję wyłącznie kobietki. Wiec podoba mnie się hasło z dawnych lat: “Kobiety na traktory” - skoro sobie życzą? no to równouprawnienie ;). Sam widziałem śliczną “białogłowę” jak śmigała po polu traktorem a długie piękne włosy smagał wiatr. Piękny widok J )). Uwielbiam kobiety, bo są jak kwiatki, ale ja nie lubię być ogrodnikiem, bo ogrodnik w ziemi grzebie ;). Wolę na kwiaty patrzeć, wąchać z daleka by się nie przywiązać. I wogóle za drogie te kwiatki (kobieta kosztuje).

Zabawy z energią (a tymbardziej kobiecą) bywają niebezpieczne ;). W ciałach i umysłach kobiecych są inne potencjały, rozkoszne zmysłom energie. Facet jest jak masełko, a kobietka jak słoneczko i co takie masełko zrobi jak mu słoneczko zaświeci swym żarem?

Się topi. Dlatego tyle maziatych, zniewieściałych samców roztopionych pływa ;).

Więc na ile to możliwe (a raczej nie możliwe) unikam bliższych relacji z kobiecymi uwarunkowanymi materialnymi koncepcjami umysłami, bo w moim doświadczeniu sprowadzają na ziemię J , wbić potrafią w ziemię. A ja nie lubię być ziemniakiem albo tkwić w miejscu jak drzewo by rozrastały, umacniały się w ziemi moje korzenie. Ciężko się potem wyrwać. Kiedyś marzyłem o domku itd. Teraz nie jest to istotne. I dusiłem się mieszkając ciągle w jednym miejscu, codzień chodząc do jakiejś tam niewolniczej pracy z konieczności nie wyboru. Otaczając się tymi samymi ludźmi tkwiącymi w swych ograniczeniach. Czułem się tam jak taka roślinka w tę ziemię wsadzona, otoczona niezbyt ciekawymi roślinami jakie przesłaniały słońce, dusiły nie dając możliwości wzrostu, wspinania się ku światłu. Kiedy tam zajeżdżam spotykam przyjaciół z dzieciństwa. Większość rozwinęła skrzydła i szybuje gdzieś po świecie. Jeden przypadek jest zatrważający. Mój równolatek, wygląda o 10 lat starzej. Zdominowała go maksymalnie zaborcza żona, separując nawet od przyjaciół. Jego życie to praca i dom. Rozrywka to tani browar chlany wspólnie z żonką, kiszenie się w tych sosach kipiejących chorymi emocjami. Koszmar. Wychodzi czasem po zakupy i to jedyna możliwość by z kimś porozmawiał bez jej nadzoru :). Nie aby tak lubił, ale boi się jej. Wspominał o rozwodzie ale na każdą niesubordynację ona straszy go alimentami. Przeraża go myśl o płaceniu na czwórkę dzieci. Zafundował sobie wiele lat terroru i ograniczeń. Czy taki człowiek nie przypomina drzewa w ogródku czarownicy? Inni przywiązali się do swych domków, mieszkań, po niemiecku ciągle je ulepszając kolejnymi "krasnalami w ogródku" ;), bo sąsiad ma to też tak muszą. Bo co ludzie powiedzą. Swobodnie tam oddechu nie złapiesz, bo z braku zainteresowań wszyscy interesują się wścibsko wszystkimi, nie pozwalając na żadną oryginalność. Musisz ścieśle dostosowywać się do niepisanych standardów, by czuć się akceptowanym. To ci dopiero sekta :))).

Jest taka historia o Yoginie. Żył sobie prostym życiem, pozwalającym całą uważność koncentrować na medytacji, samorealizacji ducha. Posiadając jedynie dwie pary gaci na zmianę. Ale zamieszkały z nim myszki i zjadły mu jedne gacie. Poszedł więc po poradę do okolicznego rolnika.

-“potrzebujesz kota” – oświecił go tamten. Ale kotek chciał mleczka. Więc pyta znowu.

-“musisz mieć krowę” – odparł rolnik rezolutnie. Ale krowę trzeba było pasać i doić i karmić.

-“znajdź sobie do tego żonę” – poradził gospodarz. Żona zapragnęła domu i Yogin opuścił swój szałas zakasał rękawy i zbudował dom.

I to jest historia materialistycznego życia J .

Wybierz temat:

1 cel fundacji J2 jesteśmy jak komórki organizmu J 3 o co więc chodzi J 4 rozszerzmy temat J5 Religijni przywódcy mówią... J6 można zmieniać J 7 dokładniej o co mi chodzi J 8 śmiechoterapia dla kazdego i... J 9 jeśli będzie nas więcej J 10 wiersz i konkrety

WRÓĆ DO STRONY STARTOWEJ